Opowiadanie Mojej Przyjaciółki
Siedzę w jednej z naszych miejscowych kawiarenek. W tle gra radio. Przede mną, na okrągłym stoliczku stoi filiżanka cappuccino. Opieram łokieć o blat stoliczka i wbijam wzrok w krajobraz uliczny malujący się różnymi kolorami za ogromną szybą. Uśmiecham się pod nosem, widząc jak dzieci ubrane w kalosze i trzymające w swoich małych rączkach kolorowe parasolki, skaczą po kałużach. Rozczula mnie ten widok i nie jest mi z tego powodu wstyd.
Musiały minąć trzy miesiące, trzy okropne miesiące, żebym się pozbierała. Pomagali mi w tym, moi niezawodni przyjaciele, tata, Helena i Laura. Po trzech miesiącach odważyłam się wejść ponownie na scenę i zaśpiewać. Pomógł mi w tym Tomek, grając na gitarze basowej. Wprosił się na stałe do naszej kapeli.
Od razu przypominam sobie o Marku. Zaciskam mocno usta i odwracam wzrok od rozbawionych dzieci. Nigdy mu nie wybaczyłam tego, co zrobił. Sąd orzekł, że z powodu braku dowodów, proces zostanie umożony. Cała sala protestowała, ale to było ostatnie zdanie sądu. Przyjęłam to z godnością, chociaż miałam ochotę podejść i zrobić krzywdę Markowi. I owszem, zrobiłam to, tuż przed budynkiem sądu. Na oczach wielu ludzi, wymierzyłam mu policzek. Z wrażenia aż się zatoczył, ale nic nie powiedział. Spuścił tylko głowę – miał w sobie chociaż resztki godności. Musiał również zmienić szkołę, ponieważ na przerwach i nie tylko, zaczepiało go mnóstwo chłopaków. Najczęściej było to tylko poszturchiwanie, aż w końcu, ktoś go nieźle pobił. Nie było mi go wcale, ale to wcale żal.
Potrząsam lekko głową, wyrzucając z głowy Marka. Mój wzrok odruchowo pada w kierunku zakrętu z którego wychodzą moi przyjaciele. Unoszę do góry jedną brew, widząc obok nich idącego wysokiego szatyna. Jestem zaskoczona, ale gdy są wystarczająco blisko, żeby zobaczyć mój wyraz twarzy, przywołuję na twarz lekki, szczery uśmiech.
Pierwsza wchodzi Aga, za nią Rafał i nieznajomy. Na chwil parę zatrzymuję się. Moje myśli uciekają w kierunku Adama, którego przecież nazywałam Panem Nieznajomym. Zamiast smutku, robi mi się cieplej na sercu. Ja wiem, że on nie do końca mnie opuścił. Takie myślenie daje mi siłę, żeby dalej żyć. Może właśnie dlatego uśmiecham się do chłopaka, kiedy on podaje mi rękę i się przedstawia. Po kilku sekundach ja wiem jak on ma na imię, a on wie jak ja. Uśmiechamy się do siebie, otacza nas miła atmosfera. Zajmują miejsca. Aga posyła mi znaczące spojrzenie i obraca się na krześle w stronę swojego chłopaka. Rozumiem, że powinnam teraz zacząć rozmowę z Patrykiem.
- Wprosiłem się, wybacz. – mówi pierwszy, uśmiechając się przepraszająco.
- Nic nie szkodzi. Bynajmniej mam teraz z kim rozmawiać, skoro oni są zajęci sobą.
- Oni tak zawsze? – pyta, wskazując na nich ukradkiem palcem.
Rozbawia mnie jego mina, więc śmieję się cicho.
- No, zawsze. – potwierdzam. – Już się przyzwyczaiłam.
Na chwil parę zapada cisza. O dziwo, wcale ona mi nie przeszkadza. Jest miło – to chyba najważniejsze. Patrzę na niego, a moje usta same wyginają się w delikatnym uśmiechu. Niespodziewanie kilka promieni słonecznych przebija się przez szare chmury i pada na nasz stoliczek, wprost na Patryka. Widzę jasność jego piwnych oczu, które tuż przy źrenicach mają zielonkawe obwódki. Jego rozjaśnione włosy iskrzą się w świetle słonecznym.
Wygląda bosko, nawet ja się trochę rumienię, gdy on mi się przygląda. Odwracam pierwsza wzrok.
- Słyszałem, że śpiewasz w szkolnej kapeli.
Słyszę w jego głosie nutkę rozbawienia, więc zerkam na niego kątem oka.
- Bawi cię to? – pytam żartobliwie, a on parska śmiechem.
Tak ładnie się śmieje.
- Nie, skądże. – zaprzecza, choć jego mina mówi zupełnie co innego. – Wybacz, ale w mojej szkole nie ma czegoś takiego.
- Nieważne. – mruczę, upijając mały łyk mojego cappuccino.
- Musisz chyba w takim razie ładnie śpiewać.
- Chyba? – unoszę jedną brew do góry. – Coś sugerujesz? Jakaś drobna aluzja?
Znowu wybucha śmiechem.
- Nie, skąd.
Kręcę głową, mrużąc groźnie powieki.
- Zapraszam cię na kolejny mały koncert mojej grupy. A spróbuj potem powiedzieć, że jachyba ładnie śpiewam, a nasza grupa jest chyba świetna.
- Dobrze. Wproszę się.
Przez następną godzinę rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Jest jeszcze milej. Obecność Patryka wcale mi nie przeszkadza. Rozmawia mi się z nim dobrze. Ma świetne poczucie humoru, zresztą bardzo zaraźliwe. Jest naprawdę przystojny, no i nie jest bufonem. Wychodzimy razem, zostawiając moich przyjaciół samych. Patryk co chwilę mnie rozśmiesza lub śmieje się ze mnie. Nie mam mu tego za złe. W końcu wielka to sztuka, potrafić się śmiać z samego siebie, prawda? Widać, ja tą sztukę już posiadłam.
Pod domem Patryk prosi o mój numer telefonu. Zwlekam z tym tylko kilka sekund. Do moich myśli zakrada się Adam. Nie próbuje mnie jednak powstrzymać, wręcz odwrotnie, zachęca mnie. Biorę telefon szatyna i wystukuję swój numer. Patryk chce sam mnie podpisać, więc mu pozwalam. Nie proszę jednak oto, żeby mi powiedział jak mnie dokładnie podpisał. Odwracam się, machając mu na pożegnanie, a potem idę w stronę domu.
Za drzwiami czuję się dziwnie. Minęły trzy miesiące. Zdążyłam się przyzwyczaić do samotności, otulonej moimi wspomnieniami o Adamie. Tymi najszczęśliwszymi wspomnieniami. Uśmiecham się do nich i idę do siebie. W pokoju zatrzymuję się przed Tablicą Pamięci. Na samym środku widnieje jedno, jedyne, a zarazem ostatnie wspólne zdjęcie, przedstawiające mnie i Adama. Ja przytulona do niego, i on całujący mnie w policzek. Mimo, że się uśmiecham do tego zdjęcia, to po moim policzku cieknie kilka łez. Wycieram je szybko i mrugam szybko powiekami, zatrzymując kolejne.
- Zawsze cię będę w jakiś sposób kochała, Adam. – szepczę, a potem sięgam po rozdzwonioną komórkę.
Na wyświetlaczu pojawia się nieznajomy numer. Odbieram, choć nigdy tego typu telefonów odbierać nie lubię. Po drugiej stronie słyszę znajomy głos.
- Dobrze mi się z tobą rozmawiało. Co powiesz na mały spacer? Może jutro wieczorem?
Uśmiecham się pod nosem, a następnie przenoszę swój wzrok na zdjęcie moje i Adama.
Powinnam zacząć normalnie żyć.
- Jasne.
- Nie pogniewasz się, jeśli po ciebie wpadnę?
Cicho się śmieję.
- Nie, skąd. – mówię tym samym tonem głosu co on, w kawiarni.
Tym razem słyszę, że to on się śmieję.
- Świetnie. To do jutra. Miłych snów.
- Nawzajem, pa.
Odkładam telefon i idę się wykąpać. Myślami jestem raz przy Adamie, raz przy Patryku. Wiem, że Adam nie miałby mi za złe tego, że chcę sobie na nowo ułożyć życie. Nie wiem, może to przez to, że on był wierzącym? A oni, odchodzą w odpowiednim momencie z godnością? Długo się nad tym zastanawiam, raczej tak długo, aż około północy dzwoni do mnie moja przyjaciółka. Wypytuje o Patryka – normalne. Mówię jej tak jak jest, bez żadnego owijania w bawełnę. Aga cieszy się i mówi, że jest ze mnie dumna. Uśmiecham się i nic nie mówię. Po skończonej typowo przyjacielskiej rozmowie, idę spać.
Tej nocy mam miłe sny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz